Chcąc zrozumieć wojenne losy rodziny Kusów, należy cofnąć się do lat 20. XX wieku. Tymi słowami opowieść o wojennych przeżyciach swojej rodziny rozpoczęła Pani Bronisława Górnowicz z domu Kus, mieszkanka Tarnawatki.
Rodzice P. Bronisławy pochodzili z okolic Tomaszowa, mama Maria z domu Ćmil z Zielonego, a ojciec Stanisław Kus z Wólki Łosinieckiej. Obydwoje ze względu na panującą biedę musieli szybko podjąć pracę. Stanisław pracował w cegielni w Budach, a Maria w majątku w Tarnawatce i tutaj właśnie się poznali. Wkrótce się pobrali i zamieszkali w czworakach u babci Ćmielowej. Kiedy Stanisław był w wojsku w Równem, Maria wraz z całą rodziną wyjechała na Pomorze do Chełmna, bo tam miały ich czekać lepsze warunki życia. Małżeństwo Kusów pracowało w kilku majątkach ziemskich. W pierwszym z nich – Łyńcu w roku 1929 urodziła się im córka Bronisława, a w 1931 syn Henryk. Natomiast w Rybieńcu w roku 1936 urodził się najmłodszy z rodzeństwa – Mieczysław. Stanisław Kus w tym ostatnim majątku zatrudniony był jako fornal, czyli pracował i zajmował się końmi. Jego żona Maria pracowała dorywczo w polu i opiekowała się dziećmi. Praca w gospodarstwie dziedzica była ciężka, a wynagrodzenie do wysokich nie należało. Podczas wożenia wody do maszyny parowej jeden z koni, którymi powoził Stanisław Kus, wskutek nieszczęśliwego wypadku utopił się. Wściekły dziedzic nie dość, że zwolnił fornala z pracy, to jeszcze całą rodzinę wyrzucił z mieszkania wprost na drogę. Po kilkutygodniowej tułaczce, Kusowie zostali zakwaterowani w budynku gminnym. Ojciec rodziny znalazł zatrudnienie w firmie wysadzającej olbrzymie kamienie, porozrzucane po polach utrudniające ich uprawę. Pewnego dnia zdarzył się wypadek, w wyniku którego Stanisław stracił oko, dwa palce miał urwane całkowicie, a cztery częściowo. W szpitalu przeleżał 3 miesiące, a w tym czasie utrzymanie rodziny całkowicie spadło na barki Marii. Po tych perturbacjach sytuacja zaczęła się poprawiać, bo Stanisław dostał rentę oraz znalazł pracę. Starsze dzieci chodziły do szkoły w Rybieńcu. W 1939 roku Bronisława ukończyła trzecią klasę, a że była bardzo dobrą uczennicą, nauczycielka załatwiła jej dalszą naukę i bezpłatny dojazd do szkoły w Chełmnie. Wszystkie plany zmienił wybuch wojny 1 września 1939 roku. Za namową żołnierza, który zjawił się we wsi, rodzina Kusów już 2 września, wspólnie z sąsiadką – posiadającą konia i wóz, postanowiła uciekać przed najeźdźcą. Wędrówka trwała 2 tygodnie. Podczas podróży Kusowie byli świadkami przepraw żołnierzy polskich przez Wisłę, które często kończyły się tragicznie, ostrzeliwania z samolotów kolumn uchodźców, śmierci dziesiątek ludzi oraz chaosu i totalnego braku organizacji. Po dotarciu pod Warszawę, okazało się, że dalej nie da się już jechać, a w dodatku wpadli w ręce Niemców. Ci zaś, ku zdziwieniu uciekinierów, kazali im wracać do domu. Droga powrotna wyglądała inaczej. Niemcy panowali nad ruchem drogowym, uchodźcy mieli zapewnione posiłki i zorganizowane noclegi. Po chwilowym optymizmie związanym z zachowaniem najeźdźców, okazało się, że ci zaczynają dokonywać czystki etnicznej w okolicach i mordować Polaków. W tej sytuacji Stanisław Kus załatwił odpowiednie papiery i w październiku 1939 roku przesiedlił się z rodziną na teren Lubelszczyzny. Podróży pociągiem z Chełmna do Bełżca trwała 3 dni. W Tomaszowie rodzina dostała pożydowskie mieszkanie, a ojciec pracę w koszarach niemieckich. Dzięki temu, że Stanisław zajmował się także nielegalnym handlem żyło im się znośnie. Jednak za odmowę podpisania Volkslisty, jesienią 1941 roku rodzinę wywieziono na roboty do Niemiec. Najpierw jednak czekał ich jeszcze pobyt w obozie przejściowym w Lublinie przy ul. Krochmalnej, gdzie warunki były koszmarne, a wiele osób straciło tam życie. Po kilku tygodniach w obozie, Kusowie przez tydzień podróżowali pociągiem do Halle w Niemczech. Następnie po dwunastodniowym pobycie w tym mieście przetransportowano ich do majątku rolnego w Reifenstein, gdzie trafili przed samym Bożym Narodzeniem. Tam zaczęła się niewolnicza praca za marne wyżywienie i dach nad głową. Rodzice pracowali w gospodarstwie, a Bronisława znalazła zatrudnienie jako opiekunka dzieci zarządcy majątku. Pani Górnowicz do dziś przechowuje swój Arbeitsbuch (książeczkę pracy) opatrzony godłem hitlerowskich Niemiec. Z czasem i młodsze dzieci pracowały zajmując się zwierzętami hodowlanymi. Od końca 1942 roku okolice Reifenstein były regularnie bombardowane przez alianckie lotnictwo, którego głównym celem było przemysłowe miasto Kassel. Doznając lepszych i gorszych chwil w majątku, doczekali wyzwolenia przez Amerykanów, co nastąpiło 8 maja 1945 r. Potem były obozy przejściowe w Millhausen i Ulm, tylko już w zgoła innych warunkach niż w Lublinie. No i pojawił się dylemat wracać, czy pozostać na Zachodzie. Stanisław zdecydował, że jest Polakiem i wracają do Polski. Podróż trwała tydzień, a zderzenie z komunistyczną i sowiecką rzeczywistością było bardzo bolesne. Ogromu zniszczeń dopełniała wszechogarniająca bieda i nędza ludzka. Wylądowali w Dziedzicach, gdzie przywitano ich czarnym chlebem i przerażająco grubym i słonym śledziem. Prawie cudem udało im się dojechać do Torunia i Chełmna. 21 grudnia 1945 r. dotarli do Grubna, gdzie mieszkała matka Marii. W kwietniu 1946 r. Kusowie przenieśli się do Kierzkowa, do czego namówił ich jeden z kuzynów i zajęli poniemieckie gospodarstwo rolne, w którym ciężko pracowali, żeby doprowadzić je do należytego stanu. Nie był to jednak kres wędrówki, bo kilkunastu latach na Pomorzu powrócili wraz z córką do Tarnawatki, gdzie mieszkał starszy brat Stanisława - Jan.
Pani Bronisław opowiada, że tę całą tułaczą gehennę udało się przeżyć, dzięki figurce Matki Boskiej, która obecna była w każdym dniu ich podróży. Dziś ponad stuletnia figura stoi na honorowym miejscu w pokoju jej właścicielki i przypomina historię rodziny Kusów.
Trzeba też powiedzieć, że Pani Bronisława pomimo zaawansowanego wieku zachowała niezwykłą pamięć i siły witalne. Zapytana o zdrowie, odpowiada, że zdrowa jest, tylko doskwiera jej starość… Pomimo niełatwego życia, pozytywnie patrzy na otaczającą rzeczywistość i zachowuje dystans do własnej osoby. Twardo stąpa po ziemi, a dobry nastrój i humor jej nie opuszczają ani na chwilę.
W imieniu Czytelników i Redakcji życzymy Pani Bronisławie wielu lat życia w zdrowiu i pogodzie ducha.
Opowiadania Pani Bronisławy Górnowicz wysłuchał - Marian Szałapski